wodę łódki z łopocącymi na wietrze białymi żagielkami.
Jedną z ławek zajmował otyły mężczyzna, który w wielkim skupieniu czytał książkę. W ustach zatkniętą miał fajkę. Para młodych ludzi przechadzała się wokół jeziora, nie wi- dząc poza sobą świata. — Szkoda, że nie mamy łódki — powiedział tęsknie Bobby. Zgrzytając i brzęcząc, Niania zdołała wreszcie przekro- czyć ścieżkę i dołączyła do nich. Zatrzymała się, wciągnęła koła napędu, po czym usadowiła się obok swoich pod- opiecznych. Pozostawała w zupełnym bezruchu. W jednym oku, tym, które ocalało, odbijały się promienie słońca. Dru- gie nie było z nim zsynchronizowane. Spoglądało tak, jak- by niczego nie rejestrowało. Niani udawało się obciążać tyl- ko jedną, tę mniej uszkodzoną stronę metalowego kadłuba, Grecja wakacje kierunki polecane na lato jej ruchy były jednak nieporadne, źle skoordynowane i bar- dzo wolne. Wokół rozchodziła się nieprzyjemna woń — wy- nik nadmiernego tarcia oraz niewłaściwego spalania paliwa. Jean przyjrzała się jej uważnie. Delikatnie i współczu- jąco poklepała pogiętą i wyszczerbioną skorupę kadłuba. — Biedna Nianiu! Cóż takiego musiałaś robić? Co ci się przytrafiło? Miałaś wypadek? ile dać do koperty na wesele — Wepchnijmy Nianię do wody — powiedział rozleni- wiony Bobby. — Zobaczymy, czy potrafi pływać. Czy Nia- nie potrafią pływać? Jean nie przystała na tę propozycję, ponieważ uznała, że Niania jest zbyt ciężka. Opadłaby na samo dno i nigdy więcej by jej nie ujrzeli. — No dobra, w takim razie nie zepchniemy jej — zgo- dził się Bobby. Na chwilę zapadła cisza. Ponad głowami siedzących przemknęło kilka ptaków, puszystych kuleczek przecina- jących smugami niebo. Mały chłopiec niepewnie pedało- wał po żwirowej dróżce, przednie koło rowerka chybotało się lekko. — Szkoda, że nie mam roweru — zamruczał pod nosem Bobby. Chłopiec przejechał obok nich, wychylając się mocno na boki. Po drugiej stronie jeziora otyły mężczyzna wstał i wyczyścił fajkę, stukając nią o oparcie ławki. Zamknął książkę i ruszył wolno ścieżką, wycierając z czoła pot wiel- ką czerwoną chustką. — Co się dzieje z Nianiami, gdy są już stare? — zapy- tał zaciekawiony Bobby. — Co wtedy robią? Dokąd idą? Odmiany jabłek — Idą do nieba. — Jean z wielką czułością poklepała zielony, powgniatany korpus. — Idą do nieba, zwyczajnie, jak my wszyscy. — Czy Nianie się rodzą? Czy one zawsze istniały? — Bobby zaczął snuć domysły na temat fundamentalnych praw rządzących kosmosem. — A może kiedyś dawno te- mu na świecie nie było żadnych Niań? Ciekawe, jak wte- dy wszystko wyglądało. — Ależ Nianie były zawsze — wyjaśniła zniecierpli- wiona Jean. — Jeżeliby ich nie było, to skąd by się później